czwartek, 16 września 2010
"Rebeka"
O Hitchocku się słyszało. Ale jak do tej pory na słyszeniu się kończyło. Bardzo się więc cieszę, że miałam okazję zobaczyć jego film z 1940 - „Rebekę”. Tym bardziej, że był to seans zdecydowanie udany.
Każdy kto szuka tajemniczej, pasjonującej, przesiąkniętej grozą, niesamowitej i wciągającej historii, dobrze zrobi, jeśli obejrzy „Rebekę”. To niezwykły film z mroczną tajemnicą w tle. Z pewnością nie horror, ale wydarzenia mogą wydać się niepokojące. Trochę jakby powieść gotycka (w końcu to ekranizacja książki Daphne du Maurier) w filmowym wydaniu. Nie mogę się oprzeć skojarzeniom z „Jane Eyre”, a gdy weszłam na angielską Wikipedię okazało się, że nie jestem w tym odosobniona.
Młoda i uboga dziewczyna wychodzi za mąż za bogatego pana de Winter. Wkrótce zamieszkuje w jego wielkiej i pięknej posiadłości Manderley. Nasza bohaterka jest wyjątkowo nieśmiała, nieporadna i naiwna, a więc odnalezienie się na nowym miejscu sprawia jej wiele kłopotu. Tym bardziej, że domem zarządza nieprzyjemna i demoniczna pani Danvers, która wprost uwielbiała poprzednią żonę pana de Wintera – Rebekę. Druga pani de Winter czuje się ze wszech stron atakowana uwagami o doskonałości i urodzie Rebeki. Zaczyna myśleć, że nie dorasta jej do pięt, a jej mąż tak naprawdę kochał tylko pierwszą żonę...
To połączenie romansu, filmu grozy i kryminału. Dodajmy, że bardzo udane połączenie. Historia jest dobrze napisana i tego bardzo interesująca. Laurence Olivier w roli Maxima de Wintera był trochę drewniany, ale można to przeboleć. Film ma swoją klasę, styl i wielki urok. Ta ostatnia cecha jest też na pewno ściśle związana z faktem, że „Rebeka” jest czarno-biała, a ja przecież ogromnie lubię czarno-białe filmy.
„Rebeka” bardzo mi się podobała, oglądało mi się wprost wspaniale. Szkoda, że nie czytałam wcześniej książki. Muszę nadrobić.
Etykiety:
uczestnik - ultramaryna
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz