Może ten film był swego czasu potrzebny Amerykanom, ale reszcie świata już niekoniecznie. Sześcioma Oscarami został nagrodzony niemal pozbawiony fabuły, ciągnący się przeszło dwie godziny zlepek scen z życia amerykańskich saperów ratujących, mniej lub bardziej skutecznie, ale zawsze ofiarnie, bezbronnych irackich cywili zagrożonych zamachami szalonych pobratymców (o co chodzi, film nie mówi, bo nie to jest jego tematem). Ekipa sklecona jest, niczym czterej pancerni, w myśl zasady: dla każdego coś miłego. Na pierwszym planie amerykański do szpiku stereotypu redneck (idealny w tej roli Jeremy Renner), na drugim, dla równowagi, wystraszony blondasek oraz czarnoskóry, na trzecim głuptas z sercem na dłoni, opowiadający zza biurka głodne kawałki o tym, jak należy radzić sobie w terenie. Coś niby się między nimi dzieje, ale raczej dla pozoru: męskie bitki, lekkie szajby, opowieści obozowe w gorącą noc.
Całość tutaj.